Dawno tu nie było nic związanego z Japonią , wiec dziś mam dla Was kolejną czesc baśni
Niezwykła mniszka
Stary mistrz zen lubił tę historię. „Ta baśń będzie stanowiła ważny moment na waszej drodze mądrości” – mówił do młodych nowicjuszy, uśmiechając się przy tym chytrze. Gdybyście tylko znali miasto Nara w tamtych czasach! Nara zieleniejąca, Nara kielich wonnego kwiatu, klejnot wyspy Honsiu’, religijna stolica Japonii, buddyjski Rzym. W jej murach żyło tysiące mniszek i mnichów. Wszędzie rozkwitały sanktuaria, kaplice, wielopiętrowe pagody, słynne świątynie. Najbardziej znaną ze wszystkich była cudowna świątynia Todaidji. Podczas wielkich świąt buddyjskich sam cesarz brał udział w uroczystościach. Tego dnia całe miasto było radosne. Ogromny tłum rozlewał się po uliczkach okalających świątynię; kuglarze, animatorzy marionetek, mimowie, akrobaci prześcigali się w pokazach zręczności i kolejno zabawiali grupki gapiów. Nagle podniósł się krzyk: „Cesarz, cesarz!”. Żołnierze uzbrojeni w ciężkie piki torowali drogę w tłumie i orszak posuwał się naprzód: cesarz w bogato złoconych szatach niesiony w lektyce, w otoczeniu dworzan, ministrów, szambelanów i bonzów. Zapachy kadzideł unosiły się w powietrzu, niebiańska muzyka pieśni towarzyszyła niespiesznemu przesuwaniu się cesarskiego orszaku w stronę wielkiego portyku świątyni, nad którym górował okazały Budda powlekany laką i jaśniejący tysiącem świateł. – To były wspaniałe święta! – mówił mistrz zen, rozmarzony. – Baśń, Mistrzu, baśń! – błagali młodzi nowicjusze. Na to mistrz się uśmiechał: – Miejsce i czas stanowią część baśni; słuchajcie z uwagą, mądrość nie dociera do niecierpliwych. Otóż w tamtych czasach zdarzyło się, że pewien mnich zakochał się nieprzytomnie w jednej mniszce. Ryonen była pięknością olśniewającej urody, promiennej, a jednocześnie tajemniczej. Jej cera, sposób noszenia głowy, postawa, wszystko w jej uroczym wyglądzie było zachwycające, do tego jednak dochodziła przenikliwa inteligencja, zdecydowany charakter, wspaniałomyślność, wzgląd na innych, od czego jaśniała wewnętrznym światłem. Ryonen mogłaby rozkochać w sobie do szaleństwa najmądrzejszych ludzi, a może nawet mnichów… Hashino kochał ją miłością niedorzeczną, nieokiełznaną. Nie jadł, nie spał, był roztargniony podczas ceremonii rytualnych, miał na jej punkcie obsesję, świata poza nią nie widział, żył tylko dla niej, działał na własną zgubę. Pewnej nocy przekroczył próg, popełnił najwyższą zbrodnię, wszedł do jej mniszej celi i błagał o miłość. Ryonen wzięła zatem los Hashino w swoje ręce. Wystarczyłoby, żeby zaczęła krzyczeć, żeby wezwała swe siostry, a stałoby się najgorsze. Ona jednak zachowała spokój, nie okazała nawet zdziwienia. Powiedziała tylko do nowicjusza, który płonął z pożądania: – Oddam ci się jutro. Nazajutrz był dzień wielkiego święta. Z okazji Oświecenia Buddy cesarz brał udział w nabożeństwach. Właśnie tam, w sanktuarium świątyni Todaidji, stanęła przez obliczem Hashino całkowicie naga. – Weź mnie – rzekła – teraz! Wtedy Hashino doznał Satori, Przebudzenia. Jak w tych rysunkach, na których kształty i kolory zmieniają się w zależności od punktu widzenia, ujrzał rzeczywistość, która do tej pory pozostawała w ukryciu. Poznał, że jego miłość była czymś nienaturalnym, zwodniczym, a jego szalone żądze przypominały migocące refleksy księżyca na wodzie. Zasłona iluzji rozdarła się. Sięgnął do korzeni ja, doszedł do prawdy i spokoju.
Ps. Grucha jesteś leniuchem ! xD , ale i tak Ci nie odpuszcze tych gangów ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz