środa, 4 lipca 2012

Baśnie i opowieści japońskie cz3


Kłopotliwy duch


Młody mąż stracił żonę w kwiecie wieku. Była to piękna kobieta, ale nieco kłótliwa i potwornie zazdros­na. Kiedy minął okres głębokiej żałoby, który trwał przez pół roku, młody człowiek poczuł, jak wraz z wio­sną budzą się w nim nowe uczucia. Szukał żony i wkrótce zaręczył się z czarującą Yoyohi, której imię brzmiało śpiewnie niczym świer­got sikorek, niczym szelest jedwabiu przy składaniu wachlarza. Krótko mówiąc, młody wdowiec był zako­chany i czuł się o wiele bardziej szczęśliwy niż kiedy­kolwiek przedtem z poprzednią małżonką. I wtedy właśnie duch jego żony pojawił się po raz pierwszy. Pewnej nocy, kiedy mężczyzna spokojnie spał na swoim tatami, zbudził go powiew zimnego powietrza łaskoczący go w podeszwę stopy. Stała przed nim Kyrioka. Piękność, chociaż w zanikającej postaci, wydawała się kipieć z wściekłości i nie straciła nic ze swe­go zazdrosnego usposobienia. – Jak śmiesz – odezwała się do niego – zdradzać mnie z tą głupią małą, bez krzty wdzięku, która – dodała perfidnie – ma wyjątkowo paskudne znamię na lewej piersi. – Skąd o tym wiesz? – zapytał biedny mąż, który kompletnie osłupiał. – W Królestwie Zmarłych mamy dostęp do tajem­nic i wiemy o wszystkich sprawach ukrytych dla oczu śmiertelników. I piękna zniknęła. Mąż, wciąż trzęsąc się ze stra­chu, tej nocy nie zmrużył już oka. Począwszy od tamtej chwili, życie Heiyoshi zmieniło się w piekło. Za dnia przechadzał się w to­warzystwie czułej Yoyohi po ogrodach jej ojca. Za­trzymywali się przy wielkim basenie, podziwiając promienny wdzięk kwiatów lotosu. Heiyoshiemu nie nudziło się kontemplowanie doskonałego kształtu szyi swojej narzeczonej, jej czarnego jak węgiel koka ani policzków aksamitnych niczym kwiaty śliwy; jednocześnie gawędził z nią czule i wymieniał nie­śmiałe uśmiechy. Nocą przychodził go dręczyć duch Kyrioki. Siadając u stóp jego maty, zmarła małżonka szydziła ze wszystkich jego spraw i gestów minione­go dnia, parodiowała czułe rozmowy. Przypominała mu o ich dawnej miłości i powtarzała: – Wiem o tobie wszystko i to cię zniewala. Twoje życie należy do mnie, do mnie jedynej! Nieszczęśnik, będąc u kresu sił i bliski utraty rozu­mu, zwierzył się przyjacielowi, który podsunął mu, by zasięgnął rady u słynnego mistrza zen, wiodącego pustelniczy żywot w starożytnej świątyni w Kenninji. Podróż była długa i trudna. W końcu Heiyoshi stanął u stóp mistrza i opowiedział mu o swym nieszczęściu. – Twoja żona stała się duchem i wie o tobie wszystko. – Tak, Mistrzu, rozumiesz, mieszkając w krainie zmarłych, ma dostęp do tajemnic, które są dla nas niepojęte, zna przeszłość i przyszłość i grzebie do wo­li w moich najdrobniejszych myślach. – Rozumiem – rzekł mistrz, oskrobując sobie wiel­ki palec u nogi bambusowym kijkiem, gdyż padało i trochę błota zabrudziło jego bose stopy w sanda­łach. – Rozumiem… – Co powinienem zrobić, Mistrzu? – Jesteś młody, Heiyoshi, masz serce świeże i czu­łe. Łatwo jej tobą zawładnąć. Ale ja ci pomogę. Młody wdowiec rozpłynął się w podziękowaniach i oświadczył: – Będę słuchał twych rad, zastosuję się do nich w każdym szczególe, wskaż mi tylko drogę. – Kiedy duch twej małżonki pojawi się, pokornie wyznaj swą niewiedzę, wychwalaj jej zdumiewającą świadomość, słowem, schlebiaj jej i zaproponuj taki oto układ: „Jeżeli odpowiesz na jeszcze jedno pyta­nie, będę ostatecznie przekonany o twej nadprzyro­dzonej mocy, zrezygnuję z Yoyohi, która jest tylko zwykłym śmiertelnikiem, i na wieki pozostanę twym wiernym mężem”. – Niestety! – wykrzyknął Heiyoshi. – To ona bę­dzie górą, jestem tego pewien! Jeżeli czegoś nie wie, to to zgaduje, nic z tego, co robię lub myślę nie jest jej nieznane… – Posłuchaj mej rady – rzekł dosyć ostro mistrz – a jeżeli nie chcesz, to odejdź! Heiyoshi, zakłopotany, wystraszony, przystał na to: – Będę ci posłuszny, Mistrzu. – Zaczerpnij prawą dłonią pełną garść ziaren soi i zapytaj, ile ich jest. – Czy to wszystko? – zdziwił się Heiyoshi. Mistrz zen nie odpowiedział. Przyjął pozycję za­ zen! i oddał się medytacji. Heiyoshi wrócił do siebie. Jeszcze tej samej nocy duch małżonki znów się pojawił. – Pojechałeś do mistrza zen – szydziła. – Myślałeś, że o tym nie wiem i wydawało ci się, że zdołasz mi się wymknąć? Heiyoshi zanurzył wtedy swoją prawą dłoń w ster­cie soi, nabrał pełną garść i wyciągnął zamkniętąpięść przed siebie: – Ile tu jest ziaren? – zapytał. Duch Kyrioki rozpłynął się w powietrzu i już nigdy więcej się nie pojawił.
Wystarczy naprawdę niewiele, odrobina zdrowego rozsądku, jasne pytanie, śmiech, aby zbić z tropu fał­szywych guru, którzy manipulują prostymi duszami, wrażliwymi lub nadwątlonymi umysłami, otaczając się cieniem i tajemnicą. Kilka ziaren soi i duchy się ulatniają…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz